2012-12-09
Pustynia. Słońce już kilka godzin temu z właściwą sobie gracją minęło zenit i powoli udawało się na zasłużony odpoczynek. Przypadkowego słuchacza w zdziwienie wprowadziłaby regularność, z jaką wiatr uderzał w piaskowe wydmy, wywołując przy tym nieprzyjemny szum, podobny do tego, który wydaje wtedy, gdy forsuje sobie drogę do domu wdzierając się przez nieszczelne okno. Po czasie jednak do każdego hałasu da się przyzwyczaić, tak jak robią to mieszkańcy przydworcowych bloków. Rozległe połacie piasku stykają się w oddali dopiero z prostą linią przejrzystego dziś nieba, tworząc wyrazisty horyzont. I choć nie ma tu wody, powietrze jest ciężkie, a otoczony zewsząd „moją własną” pustynią odczuwam potężną samotność, jest mi tutaj całkiem dobrze – przez lata zdążyłem się już przyzwyczaić. Przynajmniej nie zawracają mi głowy. I co z tego, że stan mojego ducha jest mizerny – zapewne i tak lepszy niż połowy moich znajomych. Momencik, coś jakby poruszyło się w oddali: jakiś niewielki punkcik, jakby wyłaniający się z nicości kontur osoby. I wtedy stało się coś zupełnie zaskakującego: jeszcze zanim wyraźniej zdołałem rozpoznać detale zbliżającej się postaci, z niezmąconą czystością zadźwięczał mi w uszach jej mocny Głos…
Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi! I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże.
Dlaczego Ewangelista Łukasz, rozpoczynając trzeci rozdział swojej Ewangelii, tak dokładnie przedstawia – pozornie nie mającą znaczenia dla dalszego opisu wydarzeń – sytuacje geopolityczną tej części świata. Jakie znaczenie dla nas, czytających dziś ten fragment, ma fakt, że cesarzem rzymskim był wtedy Tyberiusz, a władcą Galilei Herod Antypas? Papież Benedykt XVI, w swojej książce „Jezus z Nazaretu. Część 1”, daje taką odpowiedź: „ (…) działalność Jezusa nie odbywa się w jakimś mitycznym «kiedyś», które mogło być zawsze, a jednocześnie nigdy. Jest to wydarzenie historyczne: można podać jego dokładną datę, stanowi ono cząstkę historii ludzkości, z jej jednorazowością, a jego jednoczesność z wszystkimi czasami jest czymś zupełnie innym niż ponadczasowość mitu”. Autor Ewangelii chce więc upewnić czytelnika, że miejsca, osoby i wydarzenia, które opisuje, istniały naprawdę, w bardzo konkretnej czasoprzestrzeni, a w tym właśnie przypadku nad Jordanem w Galilei, około w roku 26/27 n.e.
W tej właśnie sytuacji na kartach Ewangelii pojawia się Jan Chrzciciel, już jako dorosły mężczyzna (wcześniej miało miejsce objawienie się archanioła Gabriela jego ojcu Zachariaszowi i zapowiedź narodzin Jana przez żonę Zachariasza, Elżbietę). Jest on postacią szczególną, ostatnim prorokiem Starego Testamentu, który ma bezpośrednio wskazać innym postać Mesjasza. „(…) Jan, zwany chrzcicielem, przyszedł, żyjąc w taki sposób, że ludzie byli wstrząśnięci i, od faryzeuszy po ostatniego wieśniaka, zostawiali domy by pójść go posłuchać, chociaż jeden raz” (L. Giussani). Jego misja była więc wyjątkowa: był Głosem. Orygenes, wspaniały myśliciel chrześcijański przełomu II/III wieku, tak ukazał zależność pomiędzy głosem i słowem: „Podobnie jak nasz głos jest czymś innym niż słowo – bo przecież nic nie znaczący dźwięk można wydać nie wypowiadając słowa, a i słowo można oczywiście ukształtować w umyśle bez udziału głosu – tak wydaje się, że skoro Zbawiciel w pewnym sensie jest Słowem, to i Jan, który w zestawieniu ze Zbawicielem - Słowem, jest głosem, różni się od Niego”. I dalej dodaje, komentując misję, jaką miał do wykonania syn Zachariasza: „Najpierw bowiem musimy usłyszeć głos, aby potem umysł mógł przyjąć słowo przez głos ukazane. Dlatego też Jan urodził się nieco wcześniej od Chrystusa: głos bowiem słyszymy przed słowem. Ale Jan także wskazuje na Chrystusa, bo poprzez głos ujawnia się słowo” (Orygenes). Jan więc bardzo świadomie w swoim przepowiadaniu korzysta ze słów starotestamentalnego proroku Izajasza (40,3-5), utożsamiając się z „głosem wołającym na pustyni”. O czym więc woła ów potężny głos? Czego wymaga od ludzi w przeddzień ujawnienia się Mesjasza? Interesującej odpowiedzi udziela ojciec Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski: „Jerozolimę otoczyła pustynia. Od wschodu drogi dojazdowe do miasta, ledwie wytyczone, z łatwością były zasypywane przez piasek poruszany wiatrem, od zachodu natomiast gubiły się wśród nierówności terenu opadającego ku morzu. Kiedy jakiś orszak bądź ważna osobistość miały przybyć do stolicy, trzeba było wyjść za mury i udać się na pustynię, aby wyznaczyć mniej prowizoryczną drogę. (…) Do tego właśnie zwyczaju odwołuje się Jan Chrzciciel. Woła on, że wkrótce zjawi się ktoś nadzwyczajny, kto jest ponad wszystkimi. «Ten który ma przyjść», oczekiwany przez narody. Trzeba więc przygotować drogę na pustyni, aby mógł on przybyć”. Dobrze, nie mieszkamy jednak na pustyni, zresztą jaki związek może mieć wyznaczanie drogi na pustyni wokół Jerozolimy 2000 lat temu z moim realnym życiem? Ojciec Cantalamessa dodaje: „Lecz oto przeskok od metafory do rzeczywistości: ową drogę należy wytyczyć nie na ziemi, lecz w sercu każdego człowiek, nie na pustyni, ale we własnym życiu. A zatem należy się nawrócić”.
Przeżywamy II niedzielę Adwentu, czasu oczekiwania na Narodziny Jezusa Chrystusa. Pozostały praktycznie ostatnie dwa tygodnie do Świąt. „Teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła”. Do św. Jana Chrzciciela „skierowane zostało słowo Boże (…) na pustyni”, a on, głosem wielkim i niestrudzonym, przekazywał je wszystkim, do których udało mu się dotrzeć. Wielu pod wpływem jego słów zmieniało swoje życie, opuszczało pustynię swojego serca, pragnęło nawrócenia i z niecierpliwością oczekiwało przyjścia Mesjasza. Czy słysząc ów Głos, „Głos wołającego na pustyni”, dasz się wyrwać z tych przestrzeni swojego serca, w których wokół tylko piach i silnie uderzający o wydmy wiatr?
Jeszcze Niewypowiedziane,
Daj się usłyszeć wszędzie tam,
Gdzie tylko krzyk rozpaczy
Rozdziera codzienność.
Vox clamantis in deserto.
Silny, czysty głos człowieka,
Jana, którego imię przez niemego
Ojca bezbłędnie nadane.
Głos bez Słowa niczym,
Przyjdź więc Słowo, Chryste!
I oczyść głos mój, serce, duszę.
Amen.
„Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi!” A konkretnie? Parowy, góry, kręte przejścia, miejsca trudno dostępne w naszych sercach to m.in.: „pycha, chciwość, krzywdy, przemoc, pożądliwość, kłamstwa, obłuda, bezwstydność, powierzchowność, wszelkiego rodzaju odurzenie (można być odurzonym nie tylko winem lub narkotykami, ale także własnym pięknem, inteligencją, czyli samym sobą, co jest najgorszym odurzeniem!), (…) wyniosłość, (…) niesprawiedliwość, (…) lenistwo, (…), wszelki grzech zaniedbania” (R.Cantalamessa).Pan Bóg dając nam wymagania, zawsze pomaga nam w ich wypełnieniu. Sam przecież mówi ustami Barucha w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Albowiem postanowił Bóg zniżyć każdą górę wysoką, pagórki odwieczne, doły zasypać do zrównania z ziemią, aby bezpiecznie mógł kroczyć Izrael w chwale Pana” (Ba 5,7).
Piotr Sękowski