Wyszukiwarka:
Warto przeczytać

Pochwała idioty

2011-10-14

News

[…] my zaś opowiadamy Chrystusa ukrzyżowanego:
dla żydów wprawdzie zgorszenie, a dla pogan głupstwo,
dla tych zaś, co są wezwani, dla Żydów i Greków,
Chrystusa – moc bożą i mądrość bożą;
ponieważ głupstwo boże jest mądrzejsze niż ludzkie,
a słabość boża jest mocniejsza niż ludzie
(1 Kor 1,22-25. tłum. Jakub Wujek SJ)

 

Nieustannie płynie nasza rzeczywistość nowoczesna – diagnozuje Zygmunt Bauman, socjolog i filozof, wnikliwy obserwator współczesności. Płynie rwącym a szerokim nurtem. Płynie w zawrotnym tempie. Absolutnie przeto nie sposób dwakroć wejść do tej samej rzeki. Wiedział to już stary Heraklit, a dzisiaj o prawdziwości tych jego słów przekonujemy się dobitnie na każdym niemal kroku. Wszystko się zmienia.

I stale się zmienia. Nie nawet z godziny na godzinę, lecz z minuty na minutę, z sekundy na sekundę. Owa postmodernistyczna transformacyjność dotyczy także człowieka. Ponieważ przemiany, które ciągle dzieją się wokół niego, wymuszają i na nim permanentną metamorfozę.

 

Ciężkie czasy

 

Trzeba zatem bez przerwy dostosowywać się do coraz to nowych okoliczności. Wszakże elastyczność tudzież mobilność to współcześnie najwięcej cenione zalety. Dwa tedy zadania stoją przed człowiekiem dwudziestopierwszowiecznym. Nasłuchiwać, dowiadywać, orientować się, co akuratnie w danej chwili w trawie piszczy: a więc wiedzieć, co jest na topie, co się je, jak się ubiera, czego się słucha, przez co się słucha, co się ogląda, na czym się ogląda, co koniecznie mieć się powinno etc. To raz. A dwa: usiłować całą w ten sposób zdobytą wiedzę wcielić w życie, teorię przekuć w praksję, marzenia zresublimować, skonkretyzować.

Wprawdzie nie musi się człek temu zewnętrznemu wariabilizmowi poddawać, ale częstokroć nie starcza mu na to odwagi i sił. Okazuje się bowiem, że nieuleganie presji społecznej, najaktualniejszym trendom, ponętnym i wszędobylskim wizjom rozpościeranym przez populistyczne media, wreszcie modzie – czy jakkolwiek inaczej by siłę tę fatalną nazwać – wymaga nie lada wysiłku. A i niby po co go podejmować, skoro tak jest dobrze? Lepiej się przecież ogółowi nie opierać…

 

Inni

 

Zdarzają się jednak tacy, co odważnie robią inaczej niż wszyscy. Zdarzają się po prostu idioci. Rasowi idioci. Co prawda nieliczni, ale są. Oni to w dzisiejszej dobie ośmielają się iść pod prąd. Również mają dwa zadania do odrobienia. Po pierwsze – wojować bez wytchnienia. Z wdzięczącymi się tu i ówdzie reklamami. Z nachalnymi, aczkolwiek miłymi konsultantami, agentami, menadżerami. Z życzliwie nagabującymi znajomymi. Z uczenie przekonującymi naukowcami bądź medykami. Z słodko uśmiechającymi się z okładek kolorowych magazynów i piśmideł wszelkiej maści celebrytami. A w końcu i z samym sobą – tą przynajmniej cząstką siebie, która opowiada się za uwalniającą od ostatecznie sztucznie wywoływanych problemów aneksją do mas. Muszą ci oryginałowie posiąść cnotę apatei – to ich zadanie drugie. W przeciwnym razie nie zdołają przebrnąć przez zalew wyrażających politowanie uśmieszków, przykrych żartów, soczystych wyzwisk, hojnie ironią zaprawionych docinek, pokpiwań, jeśli nie czegoś gorszego jeszcze. Łatwo im – idiotom – zaprawdę nie jest.

Łatwo wcale nie jest ludziom wierzącym. Powiedzmy to sobie wprost i bez ociągania – są przecież idiotami. Jakoś nie dziwi to wcale. Tak, jesteśmy idiotami. Gdyż płyniemy na przekór. Tak, jesteśmy idiotami. Bo kiedy normalne staje się nienormalnym, a nienormalne – normalnym, godzimy się być cokolwiek nienormalnymi. Tak, jesteśmy idiotami. I doprawdy nie potrzeba nam się tym zbytnio kłopotać i zamartwiać. Jesteśmy idiotami. Jak idiotą był Jezus.

 

Mistrz – Idiota

 

W rzeczy samej – Jezus był idiotą. Tak uważał m. in. Fryderyk Nietzsche. I trudno względem tej Jego konstatacji jakkolwiek oponować. Wszak był Chrystus dla świata głupkiem (1 Kor 1, 23: „[…] my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan […]”). Krytykował... Prowokował... Nauczał… Upominał… Przestrzegał... Przed niczym i nikim się nie uginał, nie cofał. Zawsze wierny samemu sobie i swojej misji. Cieszył się całkowitą wolnością względem dóbr materialnych. Nie bilansował zysków i strat. Zachwycał się pięknem. Pomagał będącym w potrzebie. Chorych i cierpiących uzdrawiał. Był kimś żyjącym jakby poza społeczeństwem. Był kimś żyjącym niejako obok, ponad. Ewidentnie przez swą nieludzką, nieziemską logikę pozostawał od reszty odstającym. Był jakoby z innego świata. No właśnie…

On istotnie był z innego świata. Był z tamtego świata. Był i jest Bogiem i Człowiekiem! W to wierzymy. Na rzeczywistość ludzi patrzył więc inaczej. Z innej perspektywy. Z Bożej perspektywy, która więcej przecież ogarnia niż perspektywa tylko ludzka. Bogiem - toteż myślał inaczej. Nie w naszych kategoriach, nie po naszemu, ale po Bożemu, w kategoriach wiecznych (Mt 16, 23: „Lecz On [Jezus] odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki»”).

Jeśli tedy Jezus był idiotą, to naśladowcy Jego mają uchodzić za normalnych? Bynajmniej. Pobożne życzenie. Raczej odwrotnie – za jeszcze większych idiotów. Wspomnijmy na słowa: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 27-29). I zrazu uzupełnijmy fragmentem dodającym otuchy: „To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1, 25).

 

Wzór przewrotny

 

W błogosławionym pochodzie idiotów, otwartym przez Rabbiego z Nazaretu, defiluje już wielu. Mamy tam róże odmiany i gatunki idiotyzmu – wiele z nich spetryfikowała sztuka. Co ciekawe, wszystkie jednak one zawsze gdzieś wokół tego pierwowzorczego Chrystusowego idiotyzmu oscylują. Dość wyliczyć Don Kichota, Małego Księcia, Forresta Gumpa, świętobliwego biskupa Benvenuto czy księcia Lwa Nikołajewicza Myszkina wreszcie. Ten ostatni – zdaje się – nadal pozostawać idiotą modelowym. Być może, że powołując do życia tę postać właśnie, Fiodor Dostojewski, wielki prorok i wizjoner, stworzył ponowoczesny paradygmat człowieka wiary. Przyjrzyjmy się zatem Lwu Nikołajewiczowi trochę bliżej. Iżby w jego osobie znaleźć – jak ośmielamy się mniemać – osobliwą receptę na spełnione życie własne, tzn. życie człowieka wiary.

Księcia poznajemy w pociągu, kiedy wraca ze Szwajcarii, gdzie przez ponad cztery lata przebywał na leczeniu, do Rosji. Co mu ongiś dolegało? Trudno dokładnie powiedzieć. Jakaś wcale dziwna choroba nerwowa – coś w rodzaju padaczki czy pląsawicy, jakichś drgawek i konwulsji. Teraz ponoć czuje się lepiej, więc wraca do… sam nie bardzo wie jeszcze, do kogo. Bo Nikołaj Andrejewicz Pawliszczew, na którego dotychczas był utrzymaniu, zmarł przed dwoma laty, a najbliższa jego krewna (jak potem przyzna: „prawie nie krewna”), generałowa Jepanczyn, nie odpisała dotąd na jego listy. Gdzie się więc zatrzyma – nie wie. Z czego będzie żył – nie wie. Wiedziony jednak nadzieją, iż spotka ludzi dobrych, którzy mu dopomogą stanąć na własne nogi, wraca w ojczyste strony.

Wkrótce dziedziczy spadek i wkracza w towarzystwo. Trafia na salony. Lecz nie udaje mu się w to jakże zacne i wykwintne tło wtopić zupełnie – zbytnio mu chyba nawet na tym nie zależy. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest mimowolnie znamionująca go „inność”. Naznaczony jest stygmatem odstawania od reszty. Wyraża się on już w rzeczy tak banalnej, jak chociażby ubiór. A dalej w osobowości i postępowaniu.

 

Objawy idiotyzmu

 

Co charakteryzuje Lwa Nikołajewicza? Nade wszystko dobroć. Jest zwyczajnie dobry i tę swoją dobroć wszędzie zanosi. Jest pogodny, życzliwy, serdeczny, ciepły, delikatny. w rozmowie trochę nieśmiały, grzeczny, taktowny i kulturalny. Zawsze prostolinijny („Dobry, ale jakby za prostoduszny […], za bardzo jakoś”), ufny, szczery. Nie kryje się w nim żaden podstęp. Prawdziwie myśli sercem i kocha rozumem (abp Alfons Nossol). Mówi o sobie, że jest chrześcijaninem. Troszczy się o ludzi żyjących obok niego, chętnie ich wspiera. Jest wrażliwy, czuły, uczynny, wyrozumiały, cierpliwy. Jego umysłem nie rządzi li tylko jakaś surowa logika przyczynowo-skutkowa, ale także (aż chcę się powiedzieć – naprzód) doskonale rozwinięty zmysł empatii. Dobrze przeto rozumie ludzi, niejednokrotnie lepiej niż oni sami siebie rozumieją. Jest nieprzeciętnie naiwny. Nietrudno go oszukać czy zranić. Sam natomiast nikomu nie chce wyrządzić najmniejszej choćby krzywdy. Na wszystkich mu zależy. Dla dobra bliźniego gotowy jest siebie poświęcić. Najwyraźniej widać to w momencie, kiedy proponuje małżeństwo pięknej Nastazji Filipownie, kobiecie upadłej, którą gorąco kocha miłością najczystszą i najżarliwszą, i kiedy potem o nią bezskutecznie zabiega. Ta jego cecha objawia się też w jego pełnych subtelności i co rusz nowych niezręczności kontaktach z Agłają. A skoro tylko dobiega końca ostatni akt jego miłosnej tragedii, na powrót popada w swą feralną chorobę, która jednak tym razem atakuje go ze zdwojoną chyba siłą. Tak historia zdaje się zataczać koło. Kuratelę nad księciem przejmuje Jewgienij Pawłowicz i posyła go na powrót na terapię do dalekiej Szwajcarii.

Są z pewnością tacy, co powiedzą, że Nikołajewicz poniósł druzgoczącą klęskę: tak zapętlił się w sieci międzyludzkich relacji, że niemożliwe w końcu stało się uwolnienie się zeń, a jedyną drogą prowadzącą do jakiegokolwiek rozerwania tej iście patowej sytuacji pozostała ta, która wiodła do kompletnego zidiocenia i na tę właśnie niebywałe okoliczności skierowały dobrego księcia (na ile świadomie książę dokonał wyboru ścieżki zidiocenia – pozostaje kwestią otwartą). Niemniej, można na osobę Myszkina spojrzeć też z drugiej strony. Wszyscy, którzy z nim się spotkali, odchodzili przemienieni. Nierzadko na trwałe. Przez swój sposób bycia wyrywał ludzi z codzienności, z ich przyzwyczajeń, z ich stagnacji i zapraszał do solidnego namysłu, czy to nad sobą, czy nad respektowanymi przez większość, a wcale nie chwalebnymi regułami postępowania, co w efekcie niejednokrotnie wiodło do nawrócenia. Czyż natenczas nie podobne to do działalności Chrystusa? Czyż nie podobne do działalności mesjańskiej? Działalności zbawczej? Czyż nie jest to w istocie postawa autentycznego chrześcijanina, naśladowcy swego Mistrza? I czy ta klęska nie jest czasem aby pozorna? Czy tak naprawdę nie jest zwycięstwem? Spalaniem się dla bliźnich i dla Boga?

 

Na serio

 

W bogatej sylwetce Myszkina zda się pobrzmiewać echo osobliwego fenomenu znanego z kultury niegdysiejszej Rusi. Chodzi o jurodiwych (pasjonująco pisze o nich Cezary Wodziński w książce „Św. Idiota. Projekt antropologii apofatycznej”).

Kim byli? Bożymi szaleńcami, choć tak powiedzieć, to trochę za mało. Trzeba rzec – głupimi dla Chrystusa. Idiotami ze względu na Chrystusa. Pomyleńcami Bożymi. Ewangelię brali oni na serio, z całą jej radykalnością, na wzór wczesnochrześcijańskich ascetów, eremitów czy pustelników. Toteż zamieszkiwali byle gdzie, w jakichś obskurnych lepiankach, a skąpo odziani chodzili ulicami miasta. Byli abnegatami dóbr doczesnych, a przez to już wielkimi prowokatorami. Nie tyle nawet dla swoich słów, co dla samej swojej przewrotnej obecności i co najmniej niejednoznacznego zachowania. Wielu napotkanych ludzi, dając im niejednokrotnie sporo do myślenia i zmuszając niejako do głębokiej refleksji, nawracali. Cieszyli się powszechnym szacunkiem. Miano ich za świętych, a sprawiali wrażenie obłąkanych i zupełnie nie przy zdrowych zmysłach (niekiedy – być może – takimi faktycznie byli).

 

Niemoralna propozycja

 

Świat stoi dziś rozkraczony między dwiema epokami. Tak samo Kościół. Stary porządek runął – i tu, i tu. A nowy jeszcze nie nadszedł – ani tu, ani tu. Coś się ewidentnie skończyło, a nic się jeszcze nie zaczęło. Pozostajemy w osobliwym czasie interregnum (Bauman). Co się skończyło? Nie tak prosto jest powiedzieć. Co ma się dopiero zacząć? Jaka czeka nas przyszłość? Trudno szacować. Pewnie niełatwa. Zwłaszcza dla wierzących. Zwłaszcza dla chrześcijan. Zwłaszcza dla nas. Jakkolwiek by nie było, wiele zależy od nas i od przeżywanego przez nas tu i teraz.

Skoro chcemy być prawdziwymi świadkami Chrystusa – Idioty, to musimy trochę chociaż zarazić się Jego idiotyzmem. Musimy stać się głupimi dla świata ze względu na Chrystusa, szalonymi dla świata z powodu Chrystusa. „Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa […]” (1 Kor 4, 9-10a). Skoro chcemy przejść – jak sugeruje ks. Tomáš Halík – z katolicyzmu do katolickości, skoro pragniemy ze swej strony dać przekonującą odpowiedź na postmodernistyczne rozchwianie i postmodernistyczny pluralizm, gdzie choćby krzta tryumfalizmu to aberracja, skoro pragniemy pozyskiwać dla Boga, dla wiary i dla Kościoła ludzi, usiłujmy odrobinę chociaż być podobnymi do Księcia Myszkina czy jurodiwych. Usiłujmy odrobinę chociaż upodobnić się do Chrystusa. „Niechaj się nikt nie łudzi! Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga” (1 Kor 3, 18-19a).

Oto modus vivendi chrześcijan trzeciego tysiąclecia. Modus nie zobowiązujący zupełnie. Nasza intuicja zaledwie nam go nieśmiało podszeptuje. Natchnionym Pismem i Dostojewskim zainspirowana.

 

al. Łukasz Libowski
(wrzesień 2011)

Obraz: Henryk Czarnecki, Życie (Błazen), ok. 1925.


Pozostałe tematy
Aktualności

Katechezy eucharystyczne

Kongres Eucharystyczny w diecezji gliwickiej stał się okazją do zaangażowania poszczególnych wiernych, jak i grup, stowarzyszeń i ruchów lokalnego Kościoła. Studenci Wydziału Teologicznego UO przygotowali cykl katechez eucharystycznych dla młodzieży, by odpowiedzieć na apel Biskupa Gliwickiego i włączyć się w przygotowanie do dobrego przeżycia tego czasu łaski; zob. Wprowadzenie. Katecheza III.

więcej

List do Galatów

Kolejny tom Komentarza Biblijnego Edycji św. Pawła budzi nadzieję na szybsze ukończenie wielkiego projektu polskiego środowiska biblistów. Komentarz Dariusza Sztuka SDB dotyczy dzieła, które Apostoł napisał pod koniec swego pobytu w Efezie jako odpowiedź na niepokojące wieści o niebezpieczeństwie zagrażającym wierze (por. Ga 3,2; 4,21; 5,4); NKB.

więcej
zobacz wszystkie

Liczba wizyt: 14052904

Tweety na temat @Ssb24pl Menu
Menu