J 12, 23. 26-28
Postawa służebna jest postawą kapłańską, wyrasta ze służby Jezusa, który „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mt 20, 28). Do takiej służby zachęca swoich uczniów i zapewnia, że wiąże się ona ze szczególną nagrodą: „uczci go mój Ojciec”. Naśladowanie Chrystusa Sługi domaga się jednak posłuszeństwa i ofiary (por. Flp 2, 7n; 1 Tm 2, 6). Apostoł przekonuje: „[Chrystus] oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3, 16; por. J 10, 11; 15, 13; Ef 5, 2). Wielu uczniów zrealizowało te słowa aż do końca – aż po męczeńską śmierć. Do tego grona należy kapłan wywodzący się z nowej diecezji, która nie ma jeszcze swojego orędownika u Boga, więc tym bardziej warto przyjrzeć się jego życiu.
Ignacy Dobiasz – syn Ignacego i Joanny z Jaroszków – przyszedł na świat 14 stycznia 1880 r. w Ciochowicach, wiosce oddalonej o 4 km od kościoła parafialnego w Toszku. Miał sześcioro rodzeństwa: Albinę, Karola, Rafała, Filomenę, Wiktorię i Karolinę. Szkołę powszechną ukończył w rodzinnej miejscowości. Pomoc finansowa proboszcza z Toszka umożliwiła mu wyjazd doTurynu – Valsalice (Włochy), gdzie uczył się w szkołach salezjańskich (1894 r.). Po ukończeniu gimnazjum Ignacy wstąpił do nowicjatu w Ivrei (1898 r.), a w 1903 r. złożył wieczyste śluby zakonne w Lanzo Torinese. Studia filozoficzne odbył w Ivrei. Po trzyletniej praktyce pedagogicznej w San Benigno Canavese rozpoczął studia teologiczne, które ukończył w Foglizzo k. Turynu.Wykształcenie teologiczne uzupełnił studiami na Akademii Rolniczej w Turynie. 28 czerwca 1908 r. przyjął święcenia kapłańskie.
Po święceniach wraca do Polski, by oddać się pracy wychowawczej z młodzieżą. Sprawował różne funkcje i urzędy: w Oświęcimiu był katechetą szkół miejskich (1908–1910), w Daszawie (1911) i Przemyślu (1912–1914) prefektem, a w Pleszowie (1916-1918) – spowiednikiem, wikariuszem i katechetą w Krakowie i Oświęcimiu (1921). W końcu zostaje profesorem teologii moralnej w seminarium duchownym w Warszawie (1931-1933).
Ks. Ignacy realizował ideał cichej i pokornej służby kapłańskiej i wychowawczej w duchu założyciela Zgromadzenia Księży Salezjanów – ks. Jana Bosko. Można powiedzieć, iż głównymi jego zajęciami były nauczanie i spowiadanie. Konfesjonał był uprzywilejowanym terenem jego pracy formacyjnej. Cierpliwość, dobroć, wyrozumiałość i znajomość ludzkiej duszy uczyniły go jednym z najlepszych spowiedników, służących młodzieży i współbraciom.
W 1934 r. wrócił do parafii św. Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie, gdzie pozostał aż do uwięzienia. Właśnie o tej parafii wspomina Jan Paweł II w kontekście swojego powołania: „Parafia ta była prowadzona przez księży salezjanów, których pewnego dnia hitlerowcy zabrali do obozu koncentracyjnego. Pozostał tylko stary proboszcz i inspektor prowincji, natomiast wszyscy inni zostali wywiezieni do Dachau. Myślę, że w procesie kształtowania się mojego powołania środowisko salezjańskie odegrało doniosłą rolę” (por. Dar i tajemnica, 25).
W tym czasie aresztowano dwie grupy kapłanów: pierwszą wywieziono do Auschwitz, drugą do Dachau. W pierwszej grupie, aresztowanych 23 maja 1941 r. w wigilię wspomnienia Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych, był ks. Dobiasz. Po krótkim pobycie w krakowskim więzieniu Montelupich, w czerwcu został wysłany do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. W obozie nie przebywał długo. Na słynnym oświęcimskim żwirowisku został bestialsko zamordowany. Stało się to 27 czerwca 1941 r. Jeden z naocznych świadków tak opisuje jego męczeństwo: „(…) ks. Ignacy Dobiasz pochodził z ziemi śląskiej, spoza kordonu, był starszym, 60-letnim kapłanem, chorowitym i wyczerpanym. Nie mógł podołać nałożonej nań pracy. Często przystawał, odpoczywał (...). Tym zwrócił na siebie uwagę oprawców. «Aha,
tobie również nie chce się pracować!» – odezwał się kapo. «Oczywiście łatwiej jest ogłupiać, okradać, niż przykładać się do roboty! Zaraz ci pomogę! Nuże, ładuj kamienie! Biegiem do dołu!». Ostatnim wysiłkiem spełnia rozkaz kapo. Ale taczki już nie jest w stanie odwieźć. Widząc to krwawy Franz począł czcigodnego starca okładać kijem. Ten z trudem dowlókł się do brzegu głębokiego dołu, taczki jednak wywrócić nie zdołał (...). Franz zepchnął go w dół (...). Po długich staraniach, bez przerwy bity, wywlókł się na wierzch (...). Teraz kapo tak długo katował swoją ofiarę, aż ta wyzionęła ducha. Słowa modlitwy popłynęły z naszych ust do Boga, za spokój jego duszy!” (http://www.meczennicy.pelplin.pl/).
Jezus zapewnił swoich uczniów: „(…) gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa…” (J 12, 26). Wielu wciąż pyta: gdzie był Bóg, gdy działy się straszne rzeczy w Auschwitz, Dachau, Sachsenhausen…? Jezus – Cierpiący Sługa był właśnie w tym strasznym miejscu wraz ze swoimi uczniami. Był tam, gdzie byli Jego słudzy. W następnych wersetach rozdziału dwunastego Ewangelista sygnalizuje wewnętrzne zmaganie się Jezusa: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny?” (J 12, 27). Jezus doświadcza smutku i lęku; przeżywa strach i niepokój wobec zbliżającej się śmierci – gwałtownej i niesprawiedliwej, haniebnej i w całkowitym opuszczeniu (por. Mk 14, 33-34 par.). Ten, który głosił miłość Ojca i braci, staje się ofiarą nienawiści i niezrozumienia. „Bardzo ważny jest ten niepokój Jezusa. Gdyby go nie było, pozostalibyśmy sami i zagubieni wobec tego, co nas czyni samotnymi i zagubionymi: wobec śmierci, przemocy, niesprawiedliwości, hańby i opuszczenia. On natomiast jest z nami i przeżywa tę sytuację po synowsku, z zaufaniem do Ojca. Adam, z powodu swej niewiary, popadł w ciemność. Jezus, nowy Adam, wnosi w tę ciemność światło Ojca” (S. Fausti,
Rozważaj i głoś Ewangelię, 352n).
W tym świetle słowa nadziei i zaufania trzeba pytać:
- Jeśli Jezus doświadczał osamotnienia, zamętu i lęku w obliczu zbliżającej się śmierci, to co mogło się dziać w sercach i umysłach milionów ofiar obozów koncentracyjnych i innych miejsc zagłady?
- Jak pomagać prześladowanym za wiarę?
- A może na niektóre pytania nie ma odpowiedzi?
MÓDL SIĘ!
O przedwieczny Boże, bądź błogosławiony! Niech zniknie wszelka zemsta, wszelkie odwołanie się do kary lub nagrody! Zbrodnie przekroczyły wszelką miarę, wszelkie pojęcie. Męczenników jest zbyt wielu… Dlatego, proszę Cię, Panie, nie mierz ich cierpień wagą Twej sprawiedliwości i nie pozostawiaj tych cierpień zadaniu katów, aby wymusić na nich zapłatę straszliwego rachunku. Niech zostanie im odpłacone w inny sposób! Na łaskę oprawców, donosicieli, zdrajców wszystkich ludzi złej woli zdano odwagę innych, ich sił duchowych, pokorę, godność, nieustanną walkę wewnętrzną i niepokonaną nadzieję, uśmiech powstrzymujący łzy, miłość, ich skruszone serce, które pozostały nieugięte i ufne nawet w obliczu śmierci, aż po chwile skrajnej słabości. Niech wszystko to, Panie, zostanie przed Tobą złożone na przebaczenie grzechów, na okup za triumf sprawiedliwości! Niech liczy się dobro, a nie zło! Pozostańmy w pamięci naszych wrogów nie jako ich ofiary lub koszmar czy prześladujące ich widmo, ale jako podpora w ich zmaganiu o unicestwienie w sobie szaleństwa zbrodniczych żądz. Nie prosimy naszych wrogów o nic więcej. A kiedy wszystko to się skończy, pozwól nam żyć jak ludziom pośród ludzi i niech znów na naszą biedną ziemię powróci pokój. Pokój ludziom dobrej woli i wszystkim pozostałym.
Modlitwa anonimowa, napisana w jidysz, znaleziona w Auschwitz-Birkrnau
(por. B. Ducruet, Pokój serca, tłum. M. Nikiel, Warszawa 2003, 46n).
ŻYJ SŁOWEM!
W nowym Katechizmie dla młodzieży pada ważne pytanie: Jak dalece zobowiązuje prawda wiary? Odpowiedź brzmi następująco: „Każdy chrześcijanin musi składać świadectwo prawdzie i przez to naśladować Chrystusa, który powiedział Piłatowi: «Ja urodziłem się i przyszedłem na świat po to, aby dać świadectwo prawdzie» (J 18, 37). Może to nawet oznaczać że chrześcijanin z wierności prawdzie i z miłości do Boga i ludzi poświęci swoje życie. Najwyższa forma opowiedzenia się za prawdą nazywa się męczeństwem” (
Youcat nr 454). Czy jestem gotów oddać to, co dla mnie cenne, nawet swoje życie – za wiarę, Kościół, na wzór Chrystusa: „(…) uniżyć siebie samego, stając się posłusznym aż do śmieci…” (Flp 2, 8)?
ks. Jan Kochel
rys. Franciszek Kucharczak